U progu ula... / Życie pszczół - Maurice Maeterlinck / Strona główna <

U PROGU ULA

I

Nie zamierzam zgoła pisać traktatu apidologicznego,
ani też podręcznika hodowli pszczół. Wszystkie kraje cy-
wilizowane posiadają tyle doskonałych dzieł w tym
zakresie, że nie ma potrzeby zaczynać od nowa. Sama
Francja poszczycić się może pracami mężów takich jak:
Dadant, Layens, Bonnier, Bertrand, Hamet, Weber, Cle-
ment, ksiądz Collin i wielu innych. Kraje anglosaskie mają
swego Langstrotha, Bewana, Cooka, Cheshire'a, Covana,
Roota i ich uczniów, wreszcie Niemcy słusznie szczycą
się uczonymi jak: Ks. Dzierżoń, v. Berlepsch, Pollmann,
Vogel i inni.
Nie idzie mi również o uczoną monografię, o apis
mellifica, ligustica, czy fasciata ani też o zbiór spostrzeżeń
nowych czy studiów. W książce tej zawarte są raczej same
niemal rzeczy znane wszystkim, którzy po trochu bodaj zaj-
mowali się pszczołami. By nie zmieniać tej książki w pe-
dantyczny i suchy wykład, nie zamieściłem też rezul-
tatów obserwacji i eksperymentów własnych, zgroma-
dzonych w ciągu dwudziestoletniego studiowania pszczół,
odkładając je do pracy o charakterze bardziej facho-
wym, albowiem, mimo że budzą zainteresowanie, są to
rzeczy bardzo specjalne i do granic ciaśniejszyeh zredu-
kowane. Chcę mówić jeno o „złotych muszkach" Ron-
sarda tym, którzy ich nie znają, w ten sposób, jak się
opowiada o czymś co się zna dobrze i bardzo kocha. Za-
niecham przy tym ozdabiania rzeczywistości i objaśnia-
nia faktów konkretnych metaforami, nie będę wysnuwał
cudów fantazji tam, gdzie jaśnieje cud prawdy, gdyż nie
chcę ściągnąć także i na siebie słusznej przygany Reau-
mura, jaką schłostał tych wszystkich, którzy przed nim
zajmowali się uroczymi miodziarkami. Jest tyle rzeczy-
wistych cudów w ulu, że nie potrzeba wymyślać nowych.
Zresztą od dawna zaprzestałem szukać na naszym świecie
cudów innych, poza najwspanialszą wzniosłością, jaką
tworzy sama prawda i potęga człowieczego umysłu, dą-
żącego do jej poznania. Nie szukajmy z mozołem dosto-
ieństwa życia tam, gdzie brak nam pewności.
Nie postawię przeto żadnego twierdzenia którego bym
nie sprawdził osobiście, albo
które by nie zostało tak dalece ustalone przez klasyków
apidoloi, że wszelkie dalsze badania stały się bezprzed-
miotowe. Ograniczę się do przedstawienia faktów
V sposób ścisły, chyba tylko nieco barwniejszy, spróbuję
wpleść w nie trochę uwag i refleksyj natury ogólniejszej,
oraz postaram się ugrupować je bardziej harmonijnie,
jakby to było dopuszczalne w zwykłym podręczniku
praktycznym czy monografii naukowej. Czytelnik książki
niniejszej zapewne nie nauczy się z niej rządzić ulem
i losami kierować jego, ale zapozna się niewątpliwie ze
wszystkim, co jest ciekawe, głębokie i istotne w życiu
mieszkańców ula. Za cenę tych wiadomości nie można
kupić jeszcze, co prawda, wiedzy praktycznej. Pominę
milczeniem zupełnym wszystkie mętne tradycje, będące
do dziś jeszcze po wsiach przykazaniem bartników. Gdy
natrafię na wątpliwość, sprzeczność poglądu czy hipo-
tezę, kiedy dotrę do rzeczy nieznanych, wyznam wszystko
otwarcie czytelnikowi. Przekonacie się państwo, jak
często staniemy u progu rzeczy i zagadnień niepoznawal-
nych. Ściśle biorąc, poza tym co widzimy z ich urządzeń
i działalności, nie wiemy nic więcej o mitycznych córach
Arysteusza. W miarę jak je hodujemy, przekonywamy
się coraz to lepiej, że nieznane nam są istotne podstawy
ich bytu, ale ten rodzaj niewiedzy jest nierównie wyż-
szym od ślepej i zadufanej w sobie nieświadomości,
która stanowi w gruncie rzeczy tło całej naszej wiedzy
o życiu własnym. Niestety, tyle tylko podobno danym
jest nam osiągnąć na tym świecie.
Spyta może ktoś, czy istnieje już podobna książka
o pszczołach? Mimo, że przeczytałem pono wszystko, co
się ukazało w tym zakresie, wydaje mi się, iż w ten
sposób traktuje pszczoły jeno Michelet w rozdziale koń-
cowym swego dzieła pt. „L/Inseete", oraz Buchner,
słynny autor „Materii i Siły", w swej pracy pt „Geistes-
leben der Tiere*',* Michelet bardzo powierzchownie do-
tyka przedmiotu, studium Buchnera zaś jest obszerne,
ale czytając jego ryzykowne twierdzenia, bajczarskie
opisy i odrzucone dawno pogłoski nabrałem wrażenia, że
nie opuścił ani na chwilę swej biblioteki, nie spojrzał na
pszczoły same i nie otwarł ani razu żadnego z owych ty-
sięcy roztętnionych zgiełkiem gorączkowej pracy ułów,
które trzeba gwałcić, by umysł nasz mógł przeniknąć ich
tajniki i przepoić się atmosferą, zapachem, sprytem i ta-
jemniczością tych dziewic, zatopionych w pracy. Książka
Buchnera nie ma zapachu miodu, nie mówi o samej
pszczole, roi się od błędów, jakich pełno we wszystkich
dziełach uczonych, posuwa się do twierdzeń apriorycz-
nych, a jej aparatem naukowym jest wiązanka anegdot,
wątpliwych mocno i czerpanych zewsząd, bez wyboru.
Nie zetkniemy się z nią zresztą często w ciągu tej pracy,
albowiem mój punkt wyjścia i cele są zgoła inne.
II
Bibliografia pszczoły jest bardzo znaczna. Zacznijmyż
od książek, by się z nich co prędzej wydobyć i dotrzeć do
źródła niniejszej pracy. Z dawna pociągało uwagę czło-
wieka to małe stworzonko, przedziwne, uspołecznione,
żyjące w karbach praw i instytucyj nader skomplikowa-
nych, dokonywujące w ciemnościach cudownych prac.
Arystoteles, Warron, Pliniusz, Kolumelan i Paladiusz pisali
o pszczołach, a jeśli wierzyć Pliniuszowi, to filozof Ary-
stomachus obserwował je przez ciąg pięćdziesięciu ośmiu
lat, zaś Filiskus z Tazu udał się na pustynię, aby na nic
innego, prócz na pszczoły nie zwracać uwagi i został
w nagrodę za to nazwany „dzikusem**. Wszystko to są
jednak tylko bajki o pszczołach, nie wiodące do żadnych
niemal wniosków, a zebrano je razem w czwartej księdze
„Georgik" Wergilego.
Prawdziwa historia pszczoły rozpoczyna się w wieku
XVII wraz z odkryciami słynnego uczonego holender-
skiego Svammerdama. Dodać jednak należy, o czym nie
wielu wie, że jeszcze przed Svammerdamem, naturalistą
flamandzki, Kluejusz, odkrył zasadnicze i ważne fakty,
mianowicie, że królowa jest jedyną rodzicielką całego
swego rodu i że posiądą organa obu płci. Ale nie udo-
wodnił tego w sposób dostateczny. Svammerdam stwo-
rzył właściwą metodę badań naukowych, użył mikro-
skopu, zastosował wstrzykiwania, konserwując prepa-
raty, sekejonowanie pszczół, przez wykrycie jajnikdw
i jajowodów stwierdził ostatecznie płeć królowej, którą
do tej pory uważano za króla, i przez to rzucił niespodzie-
wane zgoła światło- na całokształt urządzeń społecznych
ula, oparłszy je na macierzyństwie, a w końcu usku-
tecznił przekroje i rysunki plastrów tak doskonale, że do
dziś dnia służą one za ilustracje do wielu podręczników
pszczelarskich. Życie pędził pośród rozgwaru i za-
mieszek, jakie wówczas wstrząsały Amsterdamem,
tęsknił do „słodkiego życia na wsi" i umarł w czterdzie-
stym trzecim roku życia, wyczerpany pracą. Stylem peł-
nym nabożeństwa, jasnym i ożywionym wiarą, która od-
nosi wszystko do Stwórcy i we wszystkim szuka jego
chwały, wyraził on badania swoje w obszernym dziele
pt, „Bybel der Natuure'*, które w sto lat później dr Boer-
have kazał przełożyć z holenderskiego na język łaciński
i wydał pod tytułem: „Biblia Naturae*' (Leyda 1737).
Po nim zjawił sięReaumur. Wierny zasadom i metodzie
poprzednika, poczynił mnóstwo ciekawych obserwacyj
i doświadczeń w pasiece swej w Charenton i poświęcił
pszczołom cały tom swego dzieła pt. „Memoires pour
servir a Thistoire naturelle des inseetes". Można je czy-
tać z zaciekawieniem i pożytkiem dzisiaj jeszcze. Jest
jasne, bezpośrednie, szczere i nie pozbawione pewnego
uroku, mimo oschłości stylu i przeładowania. Autor sta-
rał się usunąć mnóstwo zakorzenionych błędów daw-
nych, ale nie uniknął kilku nowych, po części rozwiązał
problem roju i rządów społecznych królowej, słowem od-
krył kilka prawd trudnych do poznania i naprowadził na
odkrycie wielu innych. Zajmował się także dziwnym zja-
wiskiem misternej architektury ula, a to co powiedział,
nigdy dotąd nie było powiedziane lepiej. Zawdzięczamy
mu również pomysł ułów oszklonych, które, w formie
dziś udoskonalonej, odkryły nam tajemnicę życia owych
zazdrosnych pracownic, rozpoczynających swe dzieło
w olśniewających promieniach słońca, a wieńczących je
owocem pośród nieprzeniknionych ciemności. Dla uzupeł-
nienia winienem wspomnieć jeszcze o poszukiwaniach
i pracach nieco późniejszych Karola Bonneta i Schi-
racha (który odkrył tajemnicę jajka królewskiego), ale
ograniczając się do ogólnych tylko wskazówek, zatrzy-
muję się na Franciszku Kuberze, mistrzu i klasyku wie-
dzy apidologicznej czasów naszych.
Huber, urodzony w roku 1750 w Genewie, ociemniał
we wczesnej młodości. Zaciekawiony zrazu doświadcze-
niami Reaumura, które chciał skontrolować, rozgorzał
niebawem zamiłowaniem do tych badań i poświęcił całe
życie studiowaniu pszczół, przy pomocy oddanego sobie,
wiernego i rozumnego służącego, Franciszka Burnensa.
W rocznikach cierpień i zwycięstw ludzkich nie ma może
przypadku bardziej wzruszającego i dającego więcej otu-
chy, nad dzieje owej mozolnej współpracy. Jeden nie do-
strzegał innego światła nad jasnotę ducha, drugi korzy-
stając ze światła realnego kierował rękami i myślą tam-
tego, który, jak powiadają, nie widział nigdy plastra
miodu. Podwójna to "była zasłona dla uczonego, pomimo
iż życie pszczoły okrywa ciemń głęboka, a umysł jego
chwytał najgłębsze tajemnice geniuszu twórczego, ówe
niewidzialne plastry, stwierdzając tym wymowniej, że
nie ma takich warunków, w których by nam było wolno
porzucić nadzieję i zaprzestać poszukiwania prawdy. Nie
będę wyliczał tego, co zawdzięcza Huberowi współczesna
apidologia, prędzej by bowiem wymienić można to, czego
odeń nie wzięła. Jego „Nouvelles observations sur les
abbeilles", których tom pierwszy, w formie listów do
Bonneta napisany został w roku 1789, drugi zaś ukazał
się w dwadzieścia lat potem, jest nieprzebraną skarbnicą
wiedzy o pszczołach. Znajduje się w niej, co prawda,
kilka pomyłek, kilka prawd niezupełnych, od czasu na-
pisania tej książki wzrósł znacznie materiał mikrogra-
ficzny, ubogaciło się praktyczne pszczelarstwo, przyłą-
czyły się nowe fakty z zakresu postępowania z królo-
wymi, ale ani jednego z zasadniczych spostrzeżeń Hubera
nie zdołano zdementować lub uznać za złe; pozostały one
zarówno nietykalnymi w naszym współczesnym pszcze-
larstwie praktycznym jak i w wiedzy teoretycznej.
III
Po odkryciach Hubera minęło kilka lat bez nowych
przyczynków do wiedzy apidologicznej, ale niebawem
zjawił się nowy uczony, proboszcz z Karłowic na Śląsku,
Dzierżoń, który przyniósł nowe odkrycie, mianowicie,
partgpogeneze królowej, czyli wydawanie płodu bez za-
płodnienia. Tenże sam badacz skonstruował pierwszy ul
w ramkach ruchomych, co umożliwiło hodowcom pobie-
ranie części plonów miodu bez skazywania na zagładę
najsilniejszych rojów i bez niweczenia w jednej chwili
pracy całego sezonu. Ten ul, zrazu dosyć prymitywny,
został po mistrzowsku zrekonstruowany przez Lang-
strotha, który wynalazł ostateczną formę ramki rucho-
mej, rozpowszechnianej w całej Ameryce z niezmiernym
sukcesem. Root, Quinby, Dadant, Cheshire, Layens, Co-
wan, Heddon, Howard i inni dodali doń jeszcze kilka
szczegółów i ulepszeń bardzo cennych. Mehring, chcąc
oszczędzić pszczołom wyrabiania wosku i budowy schow-
ków, na które marnują dużo wosku i czasu w pełnym se-
zonie pracy, powziął myśl podsunięciu im gotowych
plastrów z komórkami wyciśniętymi mechanicznie,
a pszczoły zgodziły się bez namysłu na przyjęcie daru
i przystosowały go do swoich celów. Niedługo potem
Hruszka wynalazł tzw. „smelator" pozwalający na wydo-
bycie miodu za pomocą wirówek bez naruszenia plastrów.
W ciągu kilku lat udało się przezwyciężyć rutynę bartni-
ków dawnego autoramentu, za czym wydajność oraz pło-
dność ułów potroiła się. Rozpoczęto zakładać wielkie,
produktywne bardzo pasieki i od tej chwili skończyły się
raz na zawsze bezcelowe masakry rojów najpracowit-
szych oraz ten wstrętny dobór na wspak, który był ich
skutkiem. Człowiek stał się naprawdę panem pszczół,
wkraczającym w ich życie niby siła wyższa, nieobliczalna
i nieznana, kierująca wszystkim, bez wydawania rożka-
Z6w i znajduj^ Sepy pLueh,' „umoTej „iepozn.wal-
ności swojej. Człowiek reguluje fluktuacje sezonu pracy,
wynagradza szkody spowodowane przez klimat, godzi
zwaśnione republiki, rozdziela po równi bogactwa,
wzmaga lub ogranicza przyrost ludności i płodność kró-
lowej. Czasem składa ją nawet z tronu i ujarzmia społe-
czeństwo oburzone tego rodzaju niesłychaną interwencją.
Człowiek, uosobią jacy w sobie nadprzyrodzoną w oczach
pszczół potęgę, gwałci, jeśli uzna to za potrzebne, niety-
Lność tajemny* komór, gdsie ™feą i królowe, skil
rowuje na inne zgoła tory tradycjonalną politykę gyne-
ceów królewskich, dalej pozbawia pięć lub sześć razy
z kolei biedne siostry zakonu pracy niezmordowanej, do-
robku tej pracy, dokonywując tego w sposób pokojowy,
bez pozbawienia ich życia czy zniechęcenia do dalszych
wysiłków, a nawet bez ubożenia ich nad miarę. Czyni
tez porządek w składach i po spichrzach republiki, dosto-
sowując ich zapasy do plonu kwiatów, jakim lato, nie-
zraużone w swej twórczej pracy, wyposaża doliny i zbocza
gór, a wreszcie zmusza do ograniczenia nadmiernej liczby
kochanków, czekających na narodziny księżniczek. Jed-
nym słowem człowiek czyni co chce i uzyskuje wszystko
co chce, pod warunkiem, że w żądaniach swych dostosuje
się do obyczajów, zalet i praw rządzących ulem. Mimo,
że bóstwo ludzkie, którego wola niespodzianie zawładnęła
pszczołami, jest potężne, a zbyt wielkie i dziwne, by je
mogły pojąć, mimo to pszczoły w celach swych i poglą-
dach idą dalej, jak samo to bóstwo, i poprzez wszystkie
owe przeszkody, pełne abnegacji, myślą niezachwianie
o tym tylko, by dopełnić tajemniczych obowiązków
wobec swej rasy.
IV
Wziąwszy tedy z książek tyle, ile nam mogły dać za-
sadniczo, skorzystawszy z danydi, z których składają się
dzieje, bardzo stare dzieje pszczelego rodu, dajmy pokój
wiedzy, nabytej przez innych i spójrzmy na pszczoły
własnymi oczyma. Godzina, spędzona w pasiece, ukaże
nam to wszystko w sposób może nie tak ścisły, ale za to
nieskończenie żywszy i owocniejszy.
Pamiętam do tej pory pierwszą pasiekę, która mnie
nauczyła miłości dla pszczół. Było to przed laty, w jednej
z wiosek Flandrii zelandzkiej, zazwyczaj tak czystych
i powabnych, które są lepszą jeszcze, może od samej Ze-
landii miniaturą samej Holandii, gdzie gromadzi i skupia
się wszystko co ją przypomina. To samo gustowne zgru-
powanie przedmiotów, o żywych, radujących oko bar-
wach, podobnych zabawkom powabnym i pełnym ja-
kiegoś namaszczenia. Wszędzie pełno dachów, wieżyczek,
dwukolnych wózków, malowanych wielkich szaf, wyso-
kich zegarów w głębi długich korytarzy, małych drze-
wek, stojących rzędami nad kanałem, barek o rzeźbio-
nych rufach zbiorników wodnych, małych, barwistych
drzwi i okien, niby kwiaty. A dalej przepysznie zbudo-
wane szluzy, zwodzone mosty niezrównanej konstrukcji,
domki polakierowane niby urocze garnuszki, z których
baniaste, podobne dzwonkom kobietki, wychodzą w ozdo-
bie ze złota i srebra, na podój krów, zamkniętych po łą-
kach, otoczonych bialym^bairanń,' albo też Lfcladaja
postawy płótna obramione dywanem kwietnej murawy,
wyciętej w prostokąty i owale, a zawsze, jak nigdzie
może, przesyconej zielenią.
Tutaj to osiedlił się człowiek, podobny owemu mędr-
cowi wergilowemu, o którym myśli La Fontaine, mówiąc:
Równy królom, a bogom podobny na niebie.
Radujący się słońcu, zasłuchany w siebie.
Zamieszkał tutaj, gdzie życie można by. uważać za
prostsze, gdyby w ogóle życie dało się upraszczać, tutaj
też zbudował swój przybytek, nie ^dlatego uciekając od
świata, by mu obrzydł, gdyż mędrzec nie doznaje uczucia
goryczy, ale odsuwając może znużenie wywołane owym
zadawaniem ludziom pytań, na które nie odpowiadają
tak po prostu jak zwierzęta i rośliny, mimo, iż są to je-
dynie ciekawe pytania, jakie stawiać można naturze, do-
ciekając istotnych praw kierujących bytem. Całym
jego szczęściem, podobnie jak owego filozofa scytyj-
skiego, był ogród, a pośród powabów tego ogrodu naj-
większy miała dlań urok pasieka, najczęściej go pocią-
gała i rozpłomieniała. Składało* ją dwanaście ułów sło-
mianych, pomalowanych w różne kolory. Były pąsowe3
żółte, lecz najwięcej jasnobłękitnych, albowiem dawno,
jeszcze przed doświadczeniami Johna Lubbocka wiedział
ten człowiek, że pszczoły przepadają za tym kolorem. Ule
stały pod bielonymi ścianami domu, w pobliżu kuchni,
prawdziwie holenderskie], przepysznej kuchni, czystej
i powabnej, . fajansowymi stelaż, naWorych i»Uy
czynią mosiężne i miedziane, z której drzwi patrzyło się
wprost w cichą, wolno płynącą wodę kanału. Woda, ma-
lowana na sposób domowy, osłoniona rzędami topól, wio-
dła spojrzenie ku ukojonym dalom widnokręgu, strze-
żonego roztoczą łąk i ramionami wiatraków.
V
Ule, jak zresztą zawsze, na każdym miejscu, nadawały
wszystkiemu wokół dziwny koloryt i dziwne znaczenie.
Inaczej przy nich odczuwało się ciszę, powiew wiatru,
promieniowanie słońca, słowem wszystko. Uczestni-
czyłem tu w jakiejś świętalnej uroczystości na cześć lata.
Siadywałem na świetlistych rozdrożach, gdzie przecinają
się powietrzne szlaki pszczół, osnutych falami woni, szy-
bujących od świtu do zmroku z gor4czkowym pobrzę-
kiem pośpiechu. Słyszałem tutaj muzyczny i zrozumiały
pogłos duszy, radującej się pięknem i pracą. Uczyłem się
tutaj, w szkole pszczół, czym się zajmuje wszechpotężna
natura i jak tworzy, poznawałem związek nierozerwalny
wszystkich trzech królestw, patrzyłem na nieustanne!
* organizowanie życia, zgłębiałem sens moralny pracy
usilnej i bezosobistej. I jeszcze coś lepszego nad to od-
czuwał|jn, oto' rozkosz, nieco mętną, rozkosz odpoczynku.
ł Podkreślało ją, że tak powiem, owo błyskawicznie szyb-
kie * furkotanie maleńkich skrzydełek i tonąłem w nie-
uchwytnym niemal użyciu, jakie dają płynące falą nie-
przerwaną dni, wirujące, jakby w przestrzeni na własnej
osi, gdy pamięć nie chwyta nic określonego, jeno patrzy
w jakiś dziwnie przejrzysty pusty sferoid, bez wspom-
nień, niby w szczęście, wolne od wszelkich przyciemień
ziemskich.
W celu możliwie prostego ujęcia roku pszczelnej
pracy, weźmiemy pod uwagę ul, budzący się z wiosną do
pracy i przejdziemy kolejno w naturalnym porządku
wszystkie wielkie epizody życia pszczoły, a mianowicie:
tworzenie się roju i wyraj anie się, organizację nowego
państwa, narodziny, pasma walk i lot miłosny młodych
królowych, mord trutniów i wreszcie nawrót do snu
zimowego. Każdy z owych epizodów sam przez się roz-
świetli nam wszystko, co trzeba, dowiemy się jakie rzą-
dzą tu prawa, jakie panują obyczaje i właściwości, jakie
przyczyny wywołują dane skutki, jakie im towarzyszą
okoliczności i w ten sposób poznamy niemal wszystkie
tajemnice miodowej świątyni w ciągu roku bartniezego,
który jest krótki, gdyż zaczyna się w kwietniu, a kończy
we wrześniu. Na razie, zanim odemkniemy ul i rzucimy
pierwsze ogólne bodaj spojrzenie, musimy sobie uzmy-
słowić, że składa on się z królowej, matki całego ludu
swego, z tysięcy pracownic bezpłciowych, istot żeńskich,
ale niedokształconych i bezpłodnych, oraz kilkuset sam-
ców, z grona których wybrany zostanie jedyny i nie-
szczęsny małżonek przyszłej władczyni, którą robotnice
osadzą na tronie po mniej lub więcej niedobrowolnym
odlocie starej monarchini i matki.
VI
Otwierając ul po raz pierwszy, doznajemy takiego
wrażenia, jak gdybyśmy zdzierali oponę z jakiegoś przed-
miotu nieznanego i może kryjącego nawet niespodzianki
groźne, lub straszne, na przykład grobowiec. Utworzyła
się legenda o niebezpieczeństwie pszczół. Żywo tkwią
nam w pamięci denerwujące opowieści o ukłuciach, które.
zaclają ból dotkliwy, a tak dziwny, że nie wiadoińd
z czym go porównać. Jest to jakieś piekące zarzewie, coś,
jakby żar pustyni, ogarniający skaleczony członek. Wy-
daje się, jakoby te córki słońca wytworzyły truciznę
straszliwą z promieni swego zagniewanego, nadziemskie-
go ojca, dla tym dzielniejszej obrony skarbów słodyczy,
gromadzonych w chwilach jego łaskawości. To prawda,
że z ula otworzonego nieostrożnie przez kogoś, kto nie
zna i nie szanuje charakteru i obyczajów mieszkanek,
wyłania się w oka mgnieniu kłąb furyj, dyszących hero-
izmem wściekłości i żądzą pomsty. Ale bardzo rychło
przyswoić sobie można zręczność potrzebną dla obchodze-
nia się z ulem właściwie i bez żadnych złych skutków.
Starczy odrobina dymu wpuszczona w danej chwili do
wnętrza, odrobina zimnej krwi i łagodności, a uzbrojone
doskonale wojowniczki pozwolą się ogołocić ze wszyst-
kiego, nie myśląc wcale wyciągnąć szpady. Twierdzono,
że poznają swego pana, ale to nieprawda, nie boją się
również człowieka, tylko na widok i zapach dymu, któ-
rego kłęby snują się zwolna po wnętrzu ich domostwa,
nie zagrażając im wcale, wyobrażają sobie, że nie idzie tu
o napaść jakiegoś silnego wroga, którego by można ode-
przeć, lub przynajmniej bronić się do upadłego, ale że
zdarzyła się jakaś katastrofa naturalna, której skutkom
należy się poddać bez szemrania. Miast walczyć nada-
remnie, pragną z przezorności, która zawodzi, gdyż sięga
za daleko, uratować przynajmniej przyszłość, rzucają się
przeto na zapasy miodu, by ich pochłonąć jak. najwięcej,
ukryć w swych ciałach i mieć z czym rozpocząć gdziekol-
wiek bądź budowę nowego miasta, i to natychmiast po
zniszczeniu domu, lub w razie konieczności wypro-
wadzki.
Profan, któremu pokazujemy poraź pierwszy ul ob-
serwacyjny,* doznaje zrazu wielkiego rozczarowania.
Mówiliśmy mu, że ta skrzynka szklanna roi się od praco-
wnic i tętni gorączkowym życiem, że podlega wielkej
ilości niezwykle mądrych ustaw, że jest rezultatem ge-
niuszu zdumiewającego, że mnóstwo w niej tajemnic, do-
świadczeń, obliczeń, wiedzy, przemysłu różnorakiego
nieomylnych nawyków, przewidywania, inteligencji
uczuć i cnót niezwykłych, tymczasem dostrzega on, cóż,
ot kupkę bezkształtną małych, rudawych stworzeń, po-
dobnych nieco do ziarnek palonej kawy, lub suchych
winogron, czarniawych i przylgniętych do powierzchni
szyby Biedne ov*7st^LLl, nie objawiając niemal
ochoty do życia, poruszają się leniwo, wykonują ruchy
bez związku i niezrozumiałe co do celu. Nie rozpozna
wTprost owych punkcików świetlanych, które przed chwilą
zanurzały się w kielichy kwiatów i wybłyskiwały z nich
na nowo, zadyszane, zwinne, uparte,- ruchliwe, niepojęte
w zapale swoim.
Drżą z zimna wśród ciemności, duszą się w gromadzie
zbitej, strwożone niby. Wydaje się, iż są to więźniowie
ogarnięci jakąś chorobą, czy zdetronizowane królowe,
które miały jedną jeno chwilę blasku i moment panowa-
nia pośród rozkwieconego ogrodu, by zaraz zapaść w nę-
dzę i poniżenie, w ciasnotę i omroki swego domostwa czy
więzienia.
VII
Każda prawda głęboka posiada takie same pozory ze-
wnętrzne. Obserwacja nie jest rzeczą łatwą, wymaga
nauki i ćwiczenia. Gdyby mieszkaniec innej planety wi-
dział, jak ludzie snują się bez widocznego celu po ulicach
tam i z powrotem, jak gromadzą się przed pewnymi bu-
dynkami, czy po placach, czekając w bezruchu nie wia-
domo na co, jak łażą po swych celkach, lub siedzą da-
remnie, czyż nie rzekłby, iż to stwory nędzne i nieru-
chawe? Ruchliwość celową owego rzucającego się w oczy
bezwładu, przeniknąć i odkryć można tylko zwolna i sy-
stematycznie.
W istocie każde z owych nieruchomych ziarenek pra-
cuje nieustannie i w innym rzemiośle. Nie, znając spo-
czynku, znoją się ciągle, a te oto właśnie najgłębiej, zda-
wało by się, zaśnione, dopełniają funkcyj najbardziej ta-
jemniczych i mozolnych, bo wisząc na poły zamarłe, niby
kiść szara u szyby, robią i wypuszczają z siebie wosk.
Niebawem zajmiemy się szczegółami tej jednozgodnej,
zbiorowej pracy. Na razie winniśmy zwrócić uwagę na ce-
chy ogólne pszczoły i jej właściwości, wyjaśniające owo na-
gromadzenie poszczególnych jednostek w jeden zwarty kłąb.
Pszczoła jest w pierwszej linii i to w wyższym jeszcze
stopniu, niż mrówka, stworzeniem stadnym, gromadzkim
i może żyć jeno w tłumie. Wychodząc z ula tak zapcha-
nego, że musi sobie torować przejście pchnięciami główki
poprzez żywy mur otaczających ją zewsząd ciał, opuszcza
właściwe sobie środowisko. Na moment zanurza się w to-
niach kwiatów, niby nurek paszukujący pereł w głębi
oceanu, ale pod grozą śmierci musi w regularnych odstę-
pach czasu wracać, by wciągnąć w piersi tchnienie tłumu,
podobnie, jak nurek nie może obejść się bez odetchnienia
powietrzem ziemi. Jeśli ją odosobnimy, to pomimo ob-
fitości jadła i najkorzystniejszych warunków tempera-
tury, zginie w ciągu dni kilku, nie z głodu, nie z zimna,
ale z samotności. Natłoczone miasto rodzinne wydziela
jakąś niezbędną strawę, która jest dla pszczoły niewi-
dzialnym, a równie jak miód koniecznym pożywieniem.
Tę potrzebę zasadniczą uwzględnić należy koniecznie,
chcąc ustalić istotę prawodawstwa, jakim się rządzi re-
publika ula. W państwie tym czy mieście, jednostka jest
niczym, posiada jeno byt względny, jest faktem obojęt-
nym, jest jakby uskrzydlonym organem gatunku. Całe
życie jednostki jest tam ofiarą zupełną, składaną ciągle
owej zbiorowej istocie wieczystej, której cześć stanowi.
Zdziwimy się może, jeśli nam ktoś powie, że nie zawsze
tak było. Do dziś napotykamy pośród błonkoskrzydłych
owadów, wytwarzających miód, wszystkie pośrednie
ogniwa rozwoju cywilizacyjnego naszej pszczoły domo-
wej. U podnóża drabiny ewolucyjnej żyje w nędzy
i smutku pszczoła samotnica. Często nie widzi nawet na
oczy swego potomstwa (kwiatobranka, śpioszka i inne),
czasem żyje w szczupłym gronie rodzinnym, rodząc się
i zamierając co rokj[trzmiele), potem łączy się w grupy
czasowe dla spełniania pewnych celów (miesiarka i ma-
katka) i tak coraz wyżej, postępując ze stopnia na stopień,
dochodzi do uspołecznienia niemal doskonałego lecz nie-
ubłaganego w swej organizacji, to jest do roju, gdzie indy-
widuum stało się najzupełniejszą własnością republiki,
zaś ta sama republika, w regularnych odstępach czasu
poświęcaną bywa abstrakcyjnemu, nieśmiertelnemu pań-
stwu przyszłości.
VIII
Nie wyciągajmy wszelako z faktów tych zbyt po-
spiesznych wniosków i nie stosujemy ich do człowieka.
Człowiek posiada możność skutecznego opierania się pra-
wom natury i zdaje sobie sprawę, czy korzystając z tych
zdolności czyni źle, czy dobrze. Jest to punkt najważ-
niejszy całej etyki ludzkiej. Mimo to podpatrywanie
woli natury w świecie odmiennym od naszego nie prze-
staje być rzeczą niezmiernie interesującą. Wola owa prze-
jawia się w formach niezmiernie czystych i jasnych,
w rozwoju błonkoskrzydłych, zaliczanych, zaraz po ezło-
tualne mieszkańców globu naszego. Zmierza ona wy-
raźnie do udoskonalenia gatunku, jednocześnie jednak
objawia bez ogródek, że cel ten osiągnąć chce przez zni-
weczenie wolności, praw i szczęścia osobistego każdej
jednostki. W miarę rozwoju zrzeszenia społecznego, za-
cieśnia się za .Kres życia osobniczego każdego z jego człon-
ków. Gdziekolwiek tylko ujawni się postęp, będzie on
wynikiem coraz to zupełniejszego podporządkowania in-
teresów osobistych dobru ogólnemu. Każdy musi zre-
zygnować z występków, które są aktami niezawisłości.
Na przedostatnim szczeblu cywilizacji pszczelnej stoją
trzmiele, przypominające ludożerców. Robotnice dorosłe
krążą ciągle dokoła jajek, chcąc je pożreć; matka musi
ich bronić zaciekle. Po wyzbyciu się występków, grożą-
cych zespołowi całemu, każde indywiduum musi sobie
przyswoić pewną ilość cnót, coraz to trudniejszych
i przykrzejszych osobiście. Pracownice trzmieli nie są
w stanie zrezygnować z miłości, podczas gdy robotnica
naszej pszczoły domowej żyje w czystości zupełnej. Nie-
bawem dowiemy się szczegółowo, czego musi się wyrzec
pszczoła w zamian za osiągnięcie d obroty tu, bezpieczeń-
stwa, doskonałości architektonicznej, ekonomicznej, poli-
tycznej ula, a o tej zdumiewającej ewolucji owadów
błonkoskrzydłych pomówimy w rozdziale, poświęconym
doskonaleniu i rachowaniu gatunku.

> Galeria zdjęć (losowe zdięcia)
Dodano: 2009-07-08 Dodano: 2009-07-06 Dodano: 2009-05-05 Dodano: 2009-05-05