Janusz Kasztelewicz - Król miodu / Strona główna <

Janusz Kasztelewicz - Król miodu

Polscy pszczelarze dzielą się na romantyków i biznesmenów. Romantycy traktują to zajęcie jak przyjemne hobby. Biznesmeni wiedzą, że nowoczesne pszczelarstwo towarowe to nie przydomowa pasieka z kilkoma ulami za oknem, ale kilkaset uli podróżujących po kraju wraz z gospodarzem w poszukiwaniu kwitnących roślin.

 

Sądecki Bartnik

 

Skąd pochodzi pszczółka Maja? Oczywiście, ze Stróż. Do tej małej miejscowości koło Grybowa przyjeżdżają dzieci z całej Polski.

W gospodarstwie pasiecznym Anny i Jana Kasztelewiczów przygotowano dla nich multimedialną wystawę na temat sekretów ula. Ta ekspozycja, kończąca stworzoną specjalnie dla młodzieży ścieżkę edukacyjną na temat pszczelarstwa, została niedawno nagrodzona godłem "Teraz Polska" w kategorii najbardziej atrakcyjnych usług turystycznych.

 

Sądecki Bartnik Bartna Chata



O Januszu Kasztelewiczu, właścicielu firmy "Sądecki Bartnik", inni pszczelarze mówią - "król miodu". Nie tylko dlatego, że produkuje miód na przemysłową skalę. Nie tylko dlatego, że produkty z jego pasieki znajdują się na półkach hipermarketów. Przede wszystkim dlatego, że Kasztelewicz jest pasjonatem swojego zawodu, wielkim miłośnikiem pszczół i doskonałym menedżerem. Na kilkunastohektarowym terenie ma jedno z największych w kraju gospodarstw pasiecznych, wydawnictwo specjalizujące się w tematyce pszczelarskiej, Muzeum Pszczelarstwa z unikalną kolekcją uli, stylową restaurację, przytulny hotelik, a nawet mały zwierzyniec.

Przygoda Janusza Kasztelewicza z pszczelarstwem zaczęła się w dzieciństwie. - Z czasem tak mnie wciągnęła, że nie mogłem się od tego zajęcia oderwać. Większość znanych pasiek szczyci się wielopokoleniową historią. Pasieki to rodzinne biznesy - podkreśla Kasztelewicz.

W jego rodzinie pasiekę założyła matka, która traktowała miód jak lekarstwo. Kupiła więc od sąsiada pszczelarza ul i jedną pszczelą rodzinę, żeby mieć zawsze pod ręką cenny produkt. Jednak podwaliny pod prawdziwe pasieczne gospodarstwo zbudował Janusz Kasztelewicz. Po ukończeniu technikum w Pszczelej Woli, jedynej szkoły uczącej tego zawodu w Polsce, po studiach w poznańskiej Akademii Rolniczej, wziął razem z matką kredyt na powiększenie pasieki. Firma "Gospodarstwo Pasieczne Sądecki Bartnik" powstała w 1978 roku. Była rodzinną pod każdym względem. Miód do słoików rozlewali w jednym z pokojów domu, w którym mieszkali. Mieszalnik stał na werandzie.

Kasztelewicz pracował wtedy na etacie w spółdzielni w Nowym Sączu. Rozmawiali z kolegami niemal wyłącznie o pszczołach. Było tam trzech takich jak on miłośników pożytecznych owadów. W przydomowych ogródkach każdy miał kilka uli. Miód skupowały spółdzielnie ogrodnicze, które sprzedawały go pod własną firmą. Większość pszczelarzy była z tego zadowolona, bo z góry wiedzieli, że spółdzielnia miód weźmie, zapłaci i będą mieć święty spokój. W tamtych czasach na miodzie można było dorobić do pensji. Nieźle dorobić. Mieszkańcy okolic Grybowa, którzy na co dzień pracowali jako kolejarze, księgowi, urzędnicy, po pracy szli do pasieki. W ten sposób zarabiali na samochód lub lodówkę.

Janusz Kasztelewicz już za komuny myślał o produkcji miodu na większą skalę, ale wiadomo, tamte czasy nie sprzyjały prywatnej inicjatywie. Tym bardziej w makroskali. Musiał więc poczekać z realizacją swoich planów. Za to, gdy nastała era wolnego rynku, zaraz na początku lat 90., jego miód jako pierwszy pojawił się w hipermarketach z etykietą i znakiem firmowym "Sądeckiego Bartnika".
 
Tamten, pionierski okres działalności firmy wspomina jako ciężką harówkę.

Wychodził z domu w nocy. Ładował towar na ciężarówkę. Potem była długa droga przez Nowy Sącz do Warszawy. Po drodze dwie godziny snu, kawa, supermarket, kawa i z powrotem do Stróż. Zmiana stroju i praca w pasiece. Teraz jest spokojniej, co nie znaczy wolniej. Nie na darmo znak firmowy "Sądeckiego Bartnika" to tańcząca, wirująca lub, jak kto woli, zakręcona pszczoła.

Zakręcony na punkcie pszczół jest na pewno Janusz Kasztelewicz. Potrafi godzinami opowiadać o ich zwyczajach, rodzajach miodu, o zagrożeniach, jakie dla pszczelich rodzin stanowią herbicydy i środki owadobójcze. W pszczelarskim środowisku Kasztelewicz jest autorytetem. Nic więc dziwnego, że to właśnie w Stróżach, na początku lipca, wyznaczają sobie spotkanie pszczelarze z całej Polski. "Biesiada u Bartnika" jest okazją do wymiany doświadczeń i poglądów. Sprzyja konsolidacji pszczelarskiego świata. Sam Kasztelewicz przez 26 lat piastował funkcję prezesa Wojewódzkiego Związku Pszczelarzy.

Przedstawiciele tego zawodu są coraz lepiej zorganizowani. Tworzą związki, stowarzyszenia, lobbują na rzecz rozwoju specjalistycznego szkolnictwa, poradnictwa. Szanujące się pasieki pozostają pod stałym nadzorem inspekcji sanitarnej i weterynaryjnej. Konkurują między sobą pod względem jakości oferowanych produktów, ale także oceniają się nawzajem, starając się eliminować przypadkowych pseudoproducentów. W tej gałęzi gospodarki jest bodaj najmniej wzajemnych animozji i zawiści między producentami. Wszak bartnik był nie tylko jednym z pierwszych w historii, świadomych hodowców, ale też symbolem człowieka pracowitego, szlachetnego, uczciwego.

Pszczelarze starają się współpracować ze sobą tak, jak to robią w swoim świecie pszczoły. Dowiedli tego w latach 2006-2008. Były to dla nich ciężkie czasy. W 2006 roku większość uli w kraju opustoszała. Pszczoły nie przetrzymały wyjątkowo surowej zimy. Lato 2005 roku było deszczowe, nie zebrały więc wystarczającej ilości nektaru z kwiatów, by przetrwać mroźne miesiące. Wielu hodowcom
groziło bankructwo.

Karpacki Związek Pszczelarzy z siedzibą w Nowym Sączu poprosił wówczas Ministerstwo Rolnictwa o interwencję w sprawie polskiego bartnictwa w Brukseli. Chodziło o zgodę na import tanich rodzin pszczelich z Ukrainy. Bruksela zakazała sprowadzania pszczół spoza obszaru UE, obawiając się, że wraz z nimi przyjedzie groźny owad - żuczek ulowy.

Polscy pszczelarze wyszli z kryzysu obronną ręką dzięki temu, że w następnych latach pogoda sprzyjała produkcji miodu.

- W pszczelarstwie jest raz lepiej, raz gorzej. Wszystko zależy od tego, jak przezimowały rodziny pszczele. Zima w tym roku była łaskawa dla pszczół. Jednak mam sygnały, że u jednego pszczelarza z rejonu Rzeszowa z 60 rodzin pszczelich zostało tylko 6. Cały świat obecnie docieka, co jest powodem tego, że giną pszczoły. Mówi się, że winne są środki chemiczne, szczególnie stosowane do leczenia chorób pszczół. Leczenie choroby zwanej warozą spowodowało mniejszą odporność pszczół na wirusy i nosemę, czyli pasożyt jelita cienkiego pszczół. Wywołuje słabe przyswajanie pokarmu i biegunkę. To tak, jakby pszczoła miała tasiemca. Je, ale nie ma z niej pożytku - wyjaśnia Janusz Kasztelewicz.
 
Tegoroczne prognozy dla pszczelarstwa nie są pomyślne. - Jest za mało słońca. W ulach w taką pogodę wszystko odbywa się wolniej niż zwykle. Będzie, zatem, mniej produktów z ula. Braknie miodu z rzepaku, jedna trzecia akacji też już przepadła - mówi Janusz Kasztelewicz.

Przeciętny polski konsument kupuje najwięcej miodu wielokwiatowego. - Tak jest od lat - potwierdza Kasztelewicz. - Trudno się jednak dziwić, skoro miód spadziowy czy wrzosowy jest 2,5 razy droższy. Muszę jednak uczciwie powiedzieć, że miód wielokwiatowy nie jest wcale gorszy, jest porównywalny pod względem wartości leczniczo-odżywczych.

Miód spadziowy, uważany za miodową elitę, jest chimeryczny.

- Są lata, kiedy jest go bardzo dużo i trudno nadążyć z wirowaniem. Bywają też takie, że nie ma go wcale. W ubiegłym roku spadź występowała tylko miejscowo. Trochę było na Pogórzu Ciężkowickim i od Grybowa, Krynicy w kierunku wschodnim. Trochę też było na Kielecczyźnie. W rejonie Myślenic i Bielska nie było wcale. W 2008 r. natomiast w woj. bielskim zebrano sporo miodu spadziowego - opowiada Kasztelewicz.

Prognozować spadziowe zbiory jest bardzo trudno. - Kiedyś się mówiło, że to zależy od aktywności plam na słońcu. Mówiło się też, że jak są powodzie w maju, to będzie dobry rok dla miodu spadziowego. Te prognozy sprawdzają się w ok. 50 procentach - zaznacza mój rozmówca.

W pszczelarstwie stosuje się obecnie nowoczesne metody monitorowania zasobności terenu w spadź czy nektar kwiatowy. Ule stawia się na specjalnej wadze wyposażonej w komputer. Właściciel pasieki kilka razy dziennie otrzymuje SMS-y lub e-maile o wyniku ważenia. Gdy jest dużo pokarmu dla pszczół, wówczas w ciągu dnia waga ula może się zwiększyć nawet o 2 kg. Natomiast, gdy przy dobrej pogodzie już niewiele przybywa na wadze, to sygnał dla pszczelarza, że trzeba ule przewieźć w inne miejsce.

Prof. Jerzy Wilde z Katedry Pszczelnictwa Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie, w książce "Pszczelarstwo, to może być biznes", wylicza matematycznie, ile
można zarobić.

Jego zdaniem polscy pszczelarze dzielą się romantyków i biznesmenów. Romantycy traktują to zajęcie jak przyjemne hobby. celebrują czynności konieczne do wykonania w pasiece. - Taki Jan Kelus, kiedyś bard opozycji, wchodzi do swojej mazurskiej pasieki ubrany w biały kaftan haftowany w kwiatki, a o pszczołach mówi per "motyle" - opowiada prof. Wilde. Biznesmeni to ci, którzy wiedzą, że nowoczesne pszczelarstwo towarowe to kilkaset uli podróżujących po kraju wraz z gospodarzem, w poszukiwaniu kwitnących roślin. To ci, którzy traktują miód jako jeden, a nie jedyny pszczeli produkt. - Trzeba zbierać pyłek - bombę witaminową, propolis - doskonały na oparzenia, mleczko pszczele - mające zasługi w leczeniu prostaty, wosk. Na tym wszystkim da się zarobić - mówi znawca pszczelego biznesu.

Prof. Wilde podkreśla, że polscy pszczelarze mają tę przewagę nad producentami miodu z innych, wyżej zurbanizowanych krajów, iż w Polsce wciąż jest sporo terenów ekologicznie czystych.
 

- Chiński miód, produkowany bez udziału pszczół, którymi zalane są światowe rynki, coraz gorzej się sprzedaje. Nawet mniej zamożny konsument woli zapłacić więcej za miód z prawdziwej pasieki z terenów czystych ekologicznie, niż kupować coś, co jest słodkie, ale nie ma smaku prawdziwego miodu - mówi specjalista z Olsztyna.

Prof. Ryszard Czarnecki z Collegium Medium UJ, ekspert z dziedziny apiterapii, na pytanie, co może miód, długo wymienia zalety. Wzmacnia, uodparnia, regeneruje, oczyszcza organizm. Może nawet być stosowany jako lek przeciwbólowy! W pediatrii i w geriatrii.

- Paradoksem jest to, iż mimo dostępności produktów pszczelich społeczeństwo nie ma dostatecznej świadomości ich znaczenia w utrzymaniu zdrowia, profilaktyce i leczeniu wielu chorób cywilizacyjnych i nie wykorzystuje miodu należycie - uważa prof. Czarnecki.

Janusz Kasztelewicz, właściciel "Sądeckiego Bartnika", wziął sobie do serca słowa prof. Czarneckiego. Wystarczy wejść do sklepu z produktami pszczelimi położonego na terenie jego królestwa. Półki dosłownie się uginają. Są tam słoje miodu, charakterystyczne, pękate butelki miodów pitnych (jeden z nich zdobył nagrodę na targach we Francji), słoiki z pyłkiem, pierzgą, mleczkiem pszczelim itp., itd. Na tym nie kończą się działania marketingowe Janusza Kasztelewicza mające spopularyzować nie tylko produkty pszczele, ale także zawód pszczelarza. Prawdziwy zachwyt tych, którzy odwiedzą Stróże, budzi Muzeum Pszczelarstwa, gromadzące zabytkowy sprzęt pszczelarski i zbiór unikatowych uli figuralnych i skrzynkowych, które małżeństwo Kasztelewiczów kupiło od znanego krakowskiego pszczelarza Bogdana Szymusika. W muzeum odbywają się m. in. warsztaty dla młodzieży szkolnej.

Od niedawna odwiedzające Stróże masowo wycieczki szkolne mają dodatkową atrakcję. To nagrodzona godłem "Teraz Polska" w kategorii najbardziej atrakcyjnych usług turystycznych - ścieżka edukacyjna "Wielka przygoda z małą pszczołą", która kończy się interaktywną wystawą pt.: "Sekrety ula".

Janusz Kasztelewicz jest także mecenasem sztuki. Oczywiście, z pszczołą w roli głównej. W tym roku już po raz trzeci organizuje konkurs, którego celem jest "artystyczna kreacja i dokumentacja fotograficzna szeroko pojętej tematyki związanej z pszczelarstwem". W konkursie biorą udział amatorzy i profesjonaliści. Najlepsi otrzymują atrakcyjne nagrody. Ich fotografie są publikowane w licznych wydawnictwach. Gospodarstwo Pasieczne "Sądecki Bartnik" Anny i Janusza Kasztelewiczów od kilku lat wydaje książki i produkuje filmy o tematyce pszczelarskiej. W księgarni znajdującej się na terenie firmy można kupić m. in. płytkę DVD ze słynnym filmem "Milczenie pszczół". Ten wstrząsający w swojej wymowie dokument, wyemitowany dwa lata temu przez jeden z kanałów przyrodniczych, opowiada o zagładzie pszczół w USA, gdzie w ciągu zaledwie 6 miesięcy z niewiadomych powodów zginęło 80 proc. populacji pszczół miodnych. Naukowcy dowodzą, że zagrożone są nie tylko amerykańskie gatunki, lecz także europejskie i azjatyckie. Według niektórych czarnych przepowiedni wymarcie pszczół z terenów USA jest tylko zapowiedzią zbliżającej się ogólnoświatowej katastrofy.

Źródło: Dziennik Polski, GRAŻYNA STARZAK



 
> Galeria zdjęć (losowe zdięcia)
Dodano: 2008-02-21 Dodano: 2009-07-06 Dodano: 2009-05-05 Dodano: 2010-11-13